środa, 2 marca 2016

Radosna twórczość - Rozdział 3

3.

„Czemu ona zawsze musi być... taka? - myślała Gabriela smutno, idąc obok młodszej o półtora roku siostry. - Zawsze robiła mi na złość, nigdy nie mogła się ze mną porozumieć... Trzeba przyznać, że nieźle sobie wykształciła umiejętność podporządkowywania sobie innych i to w ten zły sposób.” Amanda nie odzywała się do niej od momentu, w którym obie wstały z ławki. Z resztą ona też jakoś nie miała ochoty się do niej odzywać. Właśnie pożegnała grupę najlepszych osób pod słońcem, z którymi nie mogła pojechać na najlepsze pod słońcem wakacje. Nadal jednak uśmiechała się promiennie – bo tak już miała w naturze.

Nareszcie doszły do domu. Amanda weszła pierwsza i otworzyła delikatnie drzwi. Na powitanie wybiegł ich pies – roztropnie nazwany przez małe dziewczynki Reksiem.
- Jadłaś coś? - Gaba martwiła się o swoją siostrę, nawet w tych najgorszych momentach. 
- Przegryzłam coś nie coś – rzuciła Amanda zdejmując buty. 
- Mhm. 
Kwintesencja siostrzanych rozmów. Gabrysia zatroskana, Amanda odsunięta od siostry i chyba również od życia. Gabie zdawało się, że traktuje wszystkich lekko z góry, szczególnie tych, którzy uśmiechali się częściej niż ona sama. Czyli znaczną większość.
- Wychodzę dziś – poinformowała beznamiętnie młodsza siostra. 
- Gdzie? - Gabrysia podniosła głowę znad butów, które właśnie rozwiązywała.
- W sumie to nie wiem – wzruszyła ramionami Amanda i poszła w stronę kuchni. 
- Mmm... Jak to nie wiesz? 
- No nie wiem, zresztą nie musisz wiedzieć, chyba cię to nie interesuje – związała włosy w wysoki koński ogon.
Gabrysia była zbita z tropu. Znowu. Nie potrafiła radzić sobie wspaniale z siostrą, była... trudna. Westchnęła tylko cicho i usiadła na kanapie w salonie.
- A co powiem mamie? - nagle stropiła się Gaba. 
- Jak to co? Nic. Nie musi wiedzieć. Z resztą jestem na tyle dorosła, że chyba umiem się zająć sobą i bezpiecznie się bawić – Amanda przewróciła oczami i usiadła na krześle podwijając nogę pod siebie. 
- Ale... - widać było, że Gabrysia ma stracha. Nie okłamywała rodziców. Oczywiście w przeciwieństwie do Amandy, dla której zasada „kłamstwo ma krótkie nogi” po prostu nie obowiązywała. Była w tym zbyt dobra. Najpierw sama wierzyła w coś co mówi, a potem dopiero mówiła to innym. 
- Zadzwonię do niej wieczorem i powiem, że idę do którejś z moich kumpeli. Pasuje? 
- Nno, nie wiem – nadal nie była przekonana. 
- Wezmę to na siebie, uspokój się. 
Gabrysia wiedziała, że dla niej dyskusja została zakończona. Jak zwykle. Była poirytowana Amandą, jej zachowaniem, które było dziecinne i jej wyniosłością, która była nie do zniesienia. Ale jak to zwykło bywać – przemilczała to.

sobota, 1 sierpnia 2015

Radosna twórczość - Rozdział 2

2. 
 
No jasne. Stała tam, otoczona dzieciakami, z tym całym Filipem, i uśmiechała się. Bo przecież to było w jej naturze. Tak myślała sobie Amanda o swojej starszej siostrze Gabrieli. Już dawno przestała się łudzić, że może być taka jak ona. Rzecz jasna – nie mogła być. Była nieodpowiednia. Za mało zrównoważona. Przewróciła oczami i przeszła za blok, żeby usiąść na ławce. Przysiadła na jej krańcu i odpaliła papierosa. Sama nie wiedziała dokładnie dlaczego pali, ale już się do tego przyzwyczaiła. Długie czarne włosy spływały z jej ramion i kończyły się gdzieś w okolicach pasa. Ciemne oczy przysłonięte były dużymi czarnymi okularami przeciwsłonecznymi w stylu lat 60. Długie paznokcie pomalowane były na biało – przed czernią na paznokciach bowiem bardzo się wzbraniała – nie chciała wyjść na dziewczynę z zaburzeniami osobowości. Spojrzała na zegarek – była za pięć siódma rano, aż dziwne, że Amanda wstała tak wcześnie.
Ona oczywiście znała odpowiedź – Gabriela zerwała się rano, żeby pożegnać bandę tych swoich, phi!, harcerzyków. Oczywiście nie zważała na to, czy obudzi młodszą siostrę i niestety obudziła. Rodziców od kilku dni nie było w Warszawie, Amanda sama musiała zajmować się domem, bo Gaba wymyśliła sobie nagle szpital.
Wyrzuciła niedopałek przed siebie. Podparła podbródek na dłoni i zamyśliła się na chwilę. 
I nagle przed nią pojawiła się znikąd Gabriela. 
- Co ty tu robisz? Myślałam, że śpisz! - zawołała uradowana (jakby było się z czego cieszyć). Amanda odpowiedziała apatycznym podniesieniem głowy. Jej brwi mimowolnie uniosły się ku górze. 
- Nie byłam w stanie. Mogłabyś, siostro kochana, czasem być trochę ciszej – uśmiechnęła się ironicznie. Ironia i sarkazm były ulubionymi dziedzinami popisu Amandy, była w nich mistrzynią.
Gabriela natomiast była osobą światłą i dobrą, które to cechy namiętnie irytowały Amandę. Wszyscy zauważali tylko dobro Gabrieli oraz to, że jest ona inteligentna. Tu Amanda zwykła była chrząkać znacząco, gdyż jej inteligencji również nie brakowało. 
- Nie przesadzaj – rzuciła krótko i usiadła na ławce obok niej. - Znów paliłaś – zauważyła z niesmakiem, czując od niej nieprzyjemny zapach dymu papierosowego.
- Mhm – powiedziała nieuważnie, w jej naturze nie było zakorzenione uważne słuchanie, szczególnie Gabrysi. 
- Mówiłam ci, żebyś przestała. To niezdrowe – zawsze była sceptycznie nastawiona do używek, szczególnie do papierosów. Amanda wiedziała, że tu ukształtowało ją szczególnie harcerstwo, bo w domu – tata palił jak smok. Oczywiście rodzice nie wiedzieli, że ich młodsza córka pali, a Gaba była jednak dobrą siostrą i trwała w konspiracji – nie pisnęła ani słówka. 
- Amanda ofuknęła ją tylko i wstała.
- Idziesz? - zapytała i uniosła brew. 
- Idę – Gaba też wstała i ruszyły razem do domu.

niedziela, 26 lipca 2015

Bez tytułu, czyli radosna twórczość - Rozdział 1

 1 lipca 2015r.

1.

Uśmiechnęła się do słońca, które delikatnie padało na jej twarz. Nie było jeszcze tak okropnie gorąco (była dopiero 6.30 rano). Jak zwykle lekko spóźniona szła pożegnać znajomych jadących na obóz. Rozejrzała się po swojej ulubionej warszawskiej dzielnicy – Bielanach – i ruszyła w stronę wawrzyszewskiej oligocenki. Już z daleka widziała trzy wielkie autokary i słyszała gwar podekscytowanych rozmów. Ona też miała jechać. Ale okazało się, że nie może. Wczoraj wyszła ze szpitala i widziała jak reagowała pani doktor na dźwięk słów „obóz harcerski”. Więc nie pojechała. Zakomunikowała wszystkim, że nie jedzie. „I dobrze, przynajmniej będę miała spokój” - myślała, ale z drugiej strony delikatny uśmiech zszedł z jej pogodnej twarzy. 
- Gabrysia! - usłyszała wiele głosów naraz. Były to głosiki dzieci oraz starszych – wszystkie jednak były zadowolone z tego, że ją widzą. Gabrieli od razu powrócił uśmiech na drobną buzię. Dzieci pytały, dlaczego nie ma plecaka, starsi – jaki właściwie jest powód dlaczego nie jedzie. Wszystkie te pytania zbywała tajemniczym uśmiechem, pełnym światła i dobra.
- Gabrysia! - usłyszała jeszcze raz, tym razem był to głos jednej jedynej osoby, którą chciała tu zobaczyć. 
- Filip! - niesamowity szczery uśmiech ukazał jej śliczne białe zęby. Padła w jego ramiona (tak jakby wcale nie widzieli się codziennie w szpitalu) i długo tak stali w tym niesamowitym uścisku. 
- Tak miło cię widzieć, nareszcie nie w szpitalu – rzekł chłopak, nareszcie ją puszczając. Potargał jej krótkie, ostrzyżone na chłopaka włosy. Wiedział, że tego nie lubiła, wiedział również, że komu jak komu, ale jemu wybaczy. I rzeczywiście – spojrzała na niego spod potarganej czupryny, niby zła, ale po sekundzie roześmiała się serdecznie. Przerwała również rozmowę z nim i otoczyła ramieniem gromadkę dzieci. 
- Druhno, dlaczego druhna nie jedzie z nami? - słychać było piski dzieci i ich zawiedzione głosiki. - Gaba, przyjedziesz do nas? 
- Jasne – uśmiechnęła się Gabriela – przyjadę jak tylko będę mogła! Was aż smutno opuszczać! - roześmiała się. Potargała dzieciakom włosy i znów pochłonęła ją rozmowa z Filipem.

środa, 13 listopada 2013

good news :)

Przepraszam za długie nie-pisanie, ale nie miałam za dużo czasu na to, przez szkołę i inne drobne obowiązki. Obiecuję jednak poprawę ;) Właśnie zabieram się za kończenie i dopracowywanie 6 rozdziału. Postaram się dodać go do końca tego tygodnia! :D

buziaki,
 leksa :*

poniedziałek, 30 września 2013

Rozdział 5/ Wygląd głównych bohaterów.

 _________________________________________

 
Kiedy wreszcie weszli po schodkach, naprawdę wielu schodkach, znów znaleźli się w chłodni Sama. Tony zastawił wejście półką.
 - A... Jak oni wszyscy wyjdą? - Em spojrzała na chłopaka i pokazała na półkę.
 - Rzadko wychodzą. Ale jak będą musieli to sobie poradzą - uśmiechnął się i wyszedł z chłodni. Emily, coraz bardziej zaskoczona tym wszystkim (chociaż nadal nie była zaskoczona AŻ TAK jak wczoraj, kiedy Jess podarowała jej sztylet), wyszła za nim.
 - Tony! - uśmiechnął się Sam na widok chłopaka. - Tyle się nie widzieliśmy. Co porabiałeś w tym okropnym podziemiu? Długo tam siedziałeś?
 - Całkiem niedługo. Ale ciebie nigdy nie ma jak ja wychodzę - uśmiechnął się, oparty o ladę.
 - O Em, ty też jesteś? - Sam zdawał się nie zauważać jej wcześniej. - Przecież szukałaś Jess. I wyszłaś na powierzchnię z Tonym.
 - Mhm - Emily była lekko poirytowana. Miała dość towarzystwa Tony'ego. - Idę. – oznajmiła im tylko i ruszyła do domu. Pędziła przez uliczki, by jak najszybciej tam dotrzeć. Nagle wpadła na jakiegoś mężczyznę. Przeprosiła go i chciała popędzić dalej, lecz on złapał ją za ramię. Gdy chciała się wyszarpnąć, facet zacisnął palce na jej ramieniu i przyciągnął do siebie. Jego ruchy były szybkie i pewne. Wyszarpnął zza paska nóż i przyłożył jej go do gardła. Czuła na szyi chłód stali i gorący oddech mężczyzny. Ostrze lekko naruszyło jej skórę tak, że poczuła ciepłą ciecz na szyi. Nagle jednak... uścisk zelżał, a nóż odsunął się od jej gardła. Odetchnęła z ulgą. Po drugiej stronie uliczki stał nie kto inny jak Tony. Podszedł do niej szybkim krokiem i wyjął z pleców mężczyzny sztylet, tak bardzo podobny do tego, który miała w torbie.
 - Musisz uważać - rzucił, tak jakby nic się nie stało. - To jeden z Nieżyczliwych... Najwidoczniej już o tobie wiedzą. Nie jesteś tu bezpieczna. Chodź - złapał ją pod ramię tak, że nie mogła się wyszarpnąć. Zaprowadził ją do domu. Kątem oka zerknęła na siebie w lustrze. Wyglądała dość mizernie, sama nawet nie mogła dojść dlaczego.
 - Em, gdzie ty się podziewałaś? - mama wypadła z kuchni i prawie rzuciła jej się na szyję.
 - Można powiedzieć, że byłam u Sama... - odwróciła się chcąc poszukać pomocy u Tony'ego. Chłopak stał oparty o ścianę i oglądał zdjęcia postawione na szafce, jednak nic nie powiedział. - Tony, możesz coś powiedzieć?
 Podszedł do Em i położył jej rękę na ramieniu. Był sporo wyższy od niej.
 - Emily jest potrzebna naszemu Stowarzyszeniu. Nie mogę powiedzieć nic więcej. Ona sama wie niewiele - mówił delikatnym, miłym głosem. Jej mama wpatrywała się w niego z lekkim osłupieniem. - Nie mamy czasu. Zabierz jakieś najpotrzebniejsze rzeczy...
 - J-jak to? - pani Wels przerwała Tony'emu. - Emily... ty wyjeżdżasz? Jak to? Gdzie? Po co? - zasypała ich oboje pytaniami.
 - Emily, idź. Ja się nią zajmę - popchnął Em w stronę schodów.
 
 ∞
 
 Wrzuciła do małego plecaka trochę najpotrzebniejszych ubrań, sztylet od Jess, telefon i ładowarkę, książkę oraz słuchawki. Jeszcze raz sprawdziła czy ma wszystko i zbiegła po schodach. Tony siedział w kuchni z jej mamą, która kurczowo trzymała go za rękę, ale widać, że była już bardziej spokojna. Kiedy ją zauważyli wstali, prawie że równocześnie.
 - Jesteś gotowa? - Tony patrzył na nią swoimi przenikliwymi oczami.
 - Tak - pokiwała głową. Mama podeszła do niej i ją uściskała. Gdy ją puściła, Emily zobaczyła łzy w jej oczach, ale było w nich również zrozumienie. - Chodźmy już - Em złapała chłopaka za rękę i pociągnęła w stronę wyjścia, by uniknąć większej ilości łez i ckliwych pożegnań. - Gdzie idziemy? - zapytała gdy wychodzili na ulicę.
 - W zasadzie, to będziemy jechać - rzucił. - Załóż kaptur.
 Wykonała szybko jego polecenie.
 
 
 Dość długo jechali pociągiem. W którymś momencie Emily zasnęła. Nie wiedziała kiedy i nie wiedziała ile spała. Tony obudził ją gdy z całą pewnością byli już poza ciepłą Kalifonią.
 - Gdzie jesteśmy? - zapytała próbując jak najmniej rozwinąć się z kłębka, w który zwinęła się śpiąc. - Zimno - zakomunikowała.
 - W Indianie. Masz - rzucił jej swoją bluzę. - Chodź – dodał chwilę później. Złapał ją za dłoń i pociągnął za sobą, tak że ledwie co zdążyła chwycić plecak. Wyszli z pociągu - Tony cały czas się rozglądając - i stanęli na peronie, na którym kręciło się mnóstwo ludzi. Emily wodziła oczami za niektórymi ludźmi, po ich twarzach, sylwetkach i ubraniach. Tony nadal trzymał ją za rękę. Gdy splótł swoje palce z jej i przyciągnął do siebie by ją przytulić, poczuła, że coś jest nie tak.
 - Tony? - szepnęła, podnosząc głowę i rzucając mu pytające spojrzenie.
 - Za chwilę - odpowiedział i objął ją mocniej. - Ok - puścił ją wreszcie i jeszcze raz się rozejrzał.
 - Co się dzieje? - zapytała lekko zdezorientowana. Nadal nie rozumiała dlaczego musieli wyjechać z ciepłej Kalifornii, by tłuc się po jakiś starych peronach w Indianie. Westchnęła cicho.
 - Oni są wszędzie. Musimy jak najszybciej się stąd zwijać - w mgnieniu oka zaczął przeciskać się między ludźmi. Em ruszyła za nim, ale z racji, że zrobiła to chwilę później musiała trochę podbiec, mamrocząc słowa przeprosin do przechodniów.
 - Wyjaśnisz mi o co dokładnie chodzi? - spojrzała na niego. O mało co nie wpadła na faceta w średnim wieku trzymającego kubek z gorącą kawą.
 - Na pewno nie teraz - złapał ją za dłoń i pociągnął ją za sobą wzdłuż peronu. Przeszli przez dworzec i zatrzymali się przed wejściem. Stało tam kilka taksówek. Emily spojrzała za siebie. Na budynku stacji widniał wielki napis INDINAPOLIS. "Nie można było gdzieś bliżej? Albo gdzieś gdzie byłoby ciepło?" pomyślała. Wsiedli do jednej z wolnych taksówek. Tony polecił kierowcy by pojechał na lotnisko.
 - Lotnisko? - Emily zamrugała kilkakrotnie. - Gdzieś lecimy?
 - Wyjaśnię ci później - uciął chłopak.
 - Świetnie - Em założyła ręce na piersi i wpatrzyła się obrażona w budynki i drzewa za oknem.

 
 Kiedy dojechali na miejsce, Tony musiał prawie wywlec Emily z taksówki. Gdy wreszcie mu się udało złapał ją mocno za rękę i weszli - Emily bardzo niechętnie - na lotnisko.
 - Wiemy w ogóle gdzie lecimy? - spytała Ems.
 - Za chwilę się dowiesz. Jak kupię bilety. Idź do tamtej kawiarenki - pokazał na tę najbliżej kas - zamów sobie kawę czy coś i czekaj na mnie - odszedł do kolejki. Emily powlokła się do kawiarni i usiadła przy jednym z wolnych stolików. Wkrótce podeszła do niej kelnerka i opryskliwie zapytała czego sobie życzy. Em zamówiła zieloną herbatę i grzecznie czekała na Tony'ego. Była właśnie w połowie opróżniania filiżanki, gdy chłopak wrócił.
 - Zła wiadomość: lecimy dopiero jutro - oznajmił siadając i wzdychając ciężko.
 - Czy mogę wreszcie dowiedzieć się GDZIE? - zapytała podkreślając ostatnie słowo.
 - Dopij herbatę. Idziemy - ponaglił ją, a sam wstał. Odstawiła filiżankę. Nie miała już ochoty na herbatę, która zresztą zdążyła ostygnąć. Wstała i ruszyła posłusznie za nim. Wyszli z lotniska, wyminęli kilka budynków i znaleźli się przed dość obskurnym domem. Nad drzwiami widniała tabliczka: "Wolne pokoje. Zapraszamy!", lekko obdrapana i trochę przegniła.
 - Tony... Co my tu robimy? - spojrzała na niego z powątpiewaniem.
 - Będziemy tu spać. Chodź - podszedł do drzwi i jak gdyby nigdy nic wszedł do środka. Emily niepewnie weszła za nim.
 - Jesteś pewien, że to hm... bezpieczne miejsce?
 - Najbezpieczniejsze jakie znam.
 - A jest tu ktoś... no nie wiem... kto tym zarządza? - zapytała rozglądając się po pomieszczeniu. Było tu całkiem ładnie. Gdyby nie to, że bardzo brudno.
 - Prędzej czy później ją spotkasz. Znaczy pewnie jeszcze dziś - uśmiechnął się i ostrożnie wspiął się po schodach. Em, chcąc nie chcąc, zrobiła to samo.
 
_______________________________________________
 
  Z racji, że ja (jako dziwne dziecie) nie mogłam powstrzymać się od poszukania w internecie zdjęć osób, które byłyby choć trochę podobne do moich głównych bohaterów tj. Emily i Tony'ego i znalazłam takowe (yey!) to wrzucam ich tutaj niech sobie siedzą i ładnie wyglądają ;)
Wspaniała Ems :D

 I cudowny Tony ;)

Mam nadzieję, że wyobrażaliście ich sobie właśnie tak, bo dla mnie są oni idealni :)

czwartek, 26 września 2013

winter is coming...

...i nowe posty też :)
Wreszcie złapałam troszkę weny, więc powstaje 5 rozdział, a i na przygody Emily pomysłów mi nie braknie ;) 
Zapraszam więc do oczekiwania na rozdziały, bo już niedługo się pokażą :D

leksa :*

czwartek, 29 sierpnia 2013

Infinity - Rozdział 4

  Za tak wczesne pojawienie się tego rozdziału trzeba podziękować mojej przyjaciółce Scathach, która została moim mistrzem i poprawiła błędy :) 
__________________________

Obudziła się wcześnie rano i szybko ubrała. Sztylet od Jess włożyła do torby. Było dość wcześnie - dopiero 7.00. Wybiegła z domu i popędziła w stronę plaży.
- Sam! - wydyszała dobiegając do jego budki. Co prawda nie było jeszcze otwarte, ale on był już na miejscu.
- Em, co ty robisz tu tak wcześnie? - rozejrzał się. - Ktoś cię goni?
- Nie... - uspokoiła oddech.
- Więc co cię sprowadza? - spytał uśmiechnięty jak zawsze.
- Jessie - powiedziała tylko. Sam zmarszczył brwi i przyjrzał się Emily.
- Jessie - powtórzył. - Ja... - zawahał się - nie znam żadnej Jessie.
- Ale ona powiedziała, że mam się pytać ciebie o nią. Właśnie ciebie - wyjęła z torby sztylet i położyła na ladzie między nimi.
- Schowaj to! - polecił szybko. Kiedy to zrobiła, rozejrzał się i nachylił do niej. - Znam Jess, jasne? Nie wiem po co jej jesteś potrzebna, ani po co dała ci ten cholerny sztylet. Ale nie możesz go wyciągać tak po prostu na ulicy! Tu... kręci się wielu nieżyczliwych ludzi.
- Ale jak to? Przecież mieszkam tutaj od urodzenia! Nikt jeszcze nie próbował nikogo zabić czy coś...
- Wiesz, czasy się zmieniają. Jessie to wie. Zaprowadzę cię do niej - mruknął jakby niezadowolony. Przywołał ją do siebie. Weszli do małej chłodni doczepionej do budki. W rogu Sam odsunął jedną z półek i jej oczom ukazał się mały właz - klapa czy cokolwiek - w podłodze.
- Zejdź tam - pokazał ręką na właz. - Tam ją znajdziesz.
- Dzięki - rzuciła, po czym kucnęła i otworzyła klapę. Do wnętrza prowadziły małe schodki przypominające raczej drabinę. Ostrożnie schodziła po schodkach, które wydawały się nie mieć końca. Kiedy do środka przestało docierać światło z chłodni, po bokach pojawiły się małe żarówki. Gdy wreszcie dotknęła stopą ziemi czy może podłogi, przed nią rozciągał się jeszcze zakręcający mocno korytarz. Mając przed sobą wizję pójścia przed siebie prosto lub włażenia po tych drobnych stopniach wybrała korytarz. Nim - w porównaniu do schodków - szła krótko. Na jego końcu zastała drzwi. Delikatnie zapukała po czym weszła do środka, bo drzwi były otwarte. Rozejrzała się po pomieszczeniu. Było wysokie (chyba tak bardzo jak długo szła schodkami), okrągłe i przy ścianach od podłogi aż do samej góry, stały regały na których stały setki, tysiące, miliony książek. Po środku pomieszczenia stały biurka z nowoczesnymi komputerami.
- Emily, cieszę się, że cię tu widzę - powiedziała Jessie, która wyszła nagle zza jednego z biurek. Em znów podskoczyła na dźwięk głosu Jess.
- Zaskoczenie chyba wpiszemy do naszych powitań. Przynajmniej z mojej strony - pokręciła głową Emily. - Ale ciebie też miło widzieć. Powiesz mi coś więcej?
- Wszystko w swoim czasie. Obiecuję ci, że wszystko ci powiem.
- A tak w ogóle to... gdzie my jesteśmy? - zapytała Em, znów się rozglądając. Dopiero teraz zauważyła grupę ludzi, która siedziała za biurkami i szukała książek na półkach. - I kto to jest?
- Jesteśmy teraz w Wielkiej Bibliotece Stowarzyszenia. A to są jego członkowie. Tak jak ja. I już niedługo ty również.
- Jakiego znowu Stowarzyszenia?
- Dowiesz się się w swoim czasie.
- Ale... Ja? Dlaczego?
- Tak, właśnie ty. Ponieważ zostałaś wybrana - Jessie położyła jej dłoń na ramieniu. Em aż otworzyła usta ze zdumienia. - A i jeszcze jedno - przywołała gestem jakiegoś chłopaka. - To jest Tony. Będzie ci towarzyszył w twojej hm... misji.
- Misji? Zresztą... ja nie chcę jego, ja chcę ciebie! Już zdążyłam cię trochę poznać... - w głosie Emily coś zadrżało.
- Emily, musisz wiedzieć, że w Stowarzyszeniu często zmieniamy partnerów, ludzi z którymi pracujemy. Nie można przywiązywać się do jednej osoby za bardzo.
- A co z tą misją?
- Tony ci wszystko wyjaśni. Powodzenia! - Jess uśmiechnęła się szeroko. Em spojrzała na chłopaka. Był... całkiem niczego sobie. Miał nieco dłuższe blond włosy, niebieskoszare oczy, usta, które przyciągały wzrok i ładnie zarysowane kości policzkowe.
- No to... - zaczął Tony, ale Ems przerwała mu warknięciem.
- Niech ci się nie wydaje, że jak jesteś taki śliczny to bardziej cię polubię. Nie polubię cię jasne? - może i źle się nastawiła, ale tak wyszło.
- Ej, mamy być teamem - powiedział spokojnie blondyn, którego wzrok spoczął na twarzy Emily.
- Możemy być i bez lubienia - odwarknęła.
- Świetnie - rzucił zrezygnowany Tone.
- Ja stąd idę - poinformowała dziewczyna i wyszła, prawie trzaskając drzwiami. Tony ruszył za nią. - Czego chcesz?
- Mamy być teamem. Mamy się chronić. Nawzajem. Możemy się nie lubić, ale z racji, że musimy walczyć...
- A tak w ogóle to z czym bądź z kim mamy walczyć? - ciekawość wzięła górę. Jednak odezwała się do niego inaczej niż warknięciem.
- Z Nieżyczliwymi - odparł chłopak, jakby to była najnormalniejsza rzecz na świecie.
- Nieżyczliwymi... - powtórzyła powoli. - A kto to?
- To wszyscy, którzy życzą źle dobru - kolejna oczywista rzecz. No przecież. Dotarli do cholernych schodków.
- Jest tu jakaś inna droga? - zapytała z nadzieją. Niestety Tony pokręcił głową.