czwartek, 4 lipca 2013

Infinity - Rozdział 2

 Przed wami drugi rozdział Infinity - jak zwykle mam nadzieję, że się spodoba. Wyjeżdżam już w sobotę rano, więc kolejne rozdziały pojawią się po moim powrocie, czyli 27 lipca :)
____________________________

Po powolnym ubraniu się i ogarnięciu w łazience, żeby nie wyglądać jak zombie, zwlokła się po schodach na późne śniadanie. Zegar w kuchni pokazywał godzinę - dzięki Bogu - 11. Mama krzątała się po kuchni, najwyraźniej sprzątając po ogólnym śniadaniu, które chyba niedawno musiało się zakończyć. Emily otworzyła lodówkę by wyciągnąć z niej owocowy jogurt (bo nic innego rano nie przechodziło jej przez gardło).
- Dzień dobry kochanie - zaszczebiotała mama, wyraźnie ucieszona. Czyżby jej siostra i dziadkowie wreszcie pojechali? Em ucieszona w duchu, że nie będzie musiała już ich widzieć (szczególnie ciotki Margaret) odwróciła się do mamy z lekkim uśmiechem na twarzy, który szybko z niej zszedł. Obok mamy stała - nie kto inny jak ciotka Margaret. Emily otworzyła lekko usta i cały czas patrząc na ciotkę, otworzyła jogurt i wyrzuciła wieczko do kosza.
- Zabieram cię na zakupy - oświadczyła ciotka z dziwnym uśmiechem. Em zdążyła pomyśleć tylko "o nie" i upuściła jogurt, który rozbryzgał się po całej podłodze w kuchni i ubrudził jej ulubione skarpetki w misie. Westchnęła ciężko - po części ze względu na zakupy, a po części ze względu na misie - sięgając po papierowe ręczniki i zaczęła sprzątać. Kątem oka zauważyła Zacha, który wylazł ze swojej nory i z satysfakcją przypatrywał się Emily. Cudem powstrzymała się od rzucenia w niego zużytym ręcznikiem - całym w jogurcie. Gdy wreszcie było jako-tako ogarnięte mama powiedziała, że już posprząta. A Emily, chcąc nie chcąc powlokła się na górę, by zmienić skarpetki i - o matko - chociaż trochę przygotować się na zakupy z ciotką. Wziąć jakieś prochy czy coś. Może zadzwoni do Alana - tego podejrzanego gościa, którego raz już chyba przymknęli za posiadanie i rozprowadzanie trawy - i kupi jakąś skromną porcyjkę dla siebie. Albo dla Margaret. Potrząsnęła głową i przechodząc obok Zacha niby niechcący pacnęła go ubrudzoną skarpetką. On jednak był albo za bardzo jeszcze zaspany, albo zbyt zaskoczony by zareagować.
U siebie w pokoju w rzeczywistości wzięła tabletki - jednak były to te zwyczajne od bólu głowy. Przez tą całą sytuację autentycznie rozbolała ją głowa i bynajmniej nie miała ochoty na zakupy z kimkolwiek. Zwłaszcza z Margaret, która będzie cały czas mówić. I mówić. I jeszcze więcej MÓWIĆ. Szukając krótkich skarpetek przeklinała chwilę, w której wyszła dziś z pokoju i zeszła do kuchni. To był pierwszy i najgorszy błąd dzisiejszego dnia. Wciągnęła na nogi skarpetki i przejrzała się w lustrze wiszącym na ścianie. Długie brązowe włosy ściągnęła dziś w koczka na czubku głowy. Na oko, mimo ciągłego poprawiania, spadał jeden niesforny kosmyk. Jej szare oczy podkreślała jasna karnacja. Dla świętego spokoju przebrała się w luźniejszą koszulkę, bo znając Kalifornię mimo dość wczesnej godziny było już okropnie gorąco. Po chwili zastanowienia ściągnęła również skarpetki - pójdzie w japonkach. W trampkach się przecież ugotuje.
Przy drzwiach wyjściowych czekała już ciotka - z tym samym irytującym uśmiechem na twarzy - i oglądała sobie jakąś modową gazetkę. Emily przewróciła oczami i poszła poszukać japonek w garderobie. Gdy wreszcie je znalazła wyszła na korytarz. Margaret podniosła wzrok znad gazetki i uśmiechnęła się.
- Możemy iść? - zapytała nieco skrzekliwym głosem.
- Jasne - Em próbowała się uśmiechnąć, ale wyszedł raczej grymas. Ciotka wyszła przed dom - tam postawiła swój samochód. Miały pojechać do sąsiedniego nieco większego miasta, w którym znajdowało się spore centrum handlowe. Emily lubiła tam chodzić. Ale raczej sama lub w otoczeniu koleżanek. Z mamą po sklepach chodziła rzadko, z Margaret - nie chciała nigdy. Wsiadły do samochodu - Margaret cały czas mówiąc - i zapięły pasy. Emily wyciągnęła iPhone'a żeby napisać tweeta o tym jak bardzo jej źle. Niemal od razu pojawiły się wyrazy współczucia od koleżanek ze szkoły. Em uśmiechnęła się do siebie, schowała telefon i zaczęła przynajmniej próbować posłuchać ciotki.
- I wtedy ona ją złapała! - Margaret roześmiała się, a Emily razem z nią, chociaż nie wiedziała kto złapał co, czy może odwrotnie. Jednakże wyszło na to, że Em jest bardzo miła i słuchała wszystkiego co mówiła ciotka. Uff.
- Hmm, Margaret...? - ciotka wolała gdy mówiło się do niej po imieniu. - Po co zabrałaś mnie na te zakupy? - zapytała, bo po pierwsze była ciekawa, a po drugie wolała słuchać powodów zabrania jej na zakupy niż dziwacznych opowieści o niczym.
- Wydawało mi się, że lubisz chodzić po sklepach - odpowiedziała ciotka z uśmiechem przyklejonym do twarzy, cały czas patrząc się na drogę.
- Mhm, lubię - powiedziała Emily trochę zsuwając się z siedzenia. "Ale wydawało mi się, że nie z tobą" dodała już w myślach. Resztę drogi przejechały w milczeniu - niestety tylko ze strony Emily. Ciotka nadawała jak najęta.


Resztę dnia spędziły w sklepach. Według Margaret było cudownie (szkoda, że nie dla Emily). Wyszły z centrum obładowane torbami zakupów (Em kupiła sobie tylko książkę, reszta zakupów należała do ciotki). Gdy wszystkie zakupy znalazły się cudem w samochodzie, Margaret oświadczyła, że jeszcze wejdzie do Starbucks'a, bo nie wytrzyma chyba bez kawy, po czym zachichotała i zapytała czy Emily też coś chce.
- Truskawkowe frappucino - wymamrotała Em siadając w samochodzie. Ciotka tylko się uśmiechnęła, odwróciła i pobiegła do kawiarni. W tym czasie Emily wymieniła kilka tweetów ze znajomymi i wysłała SMS-a Samowi, żeby zostawił jej puszkę coli, bo jeszcze przyjedzie na plażę. Wkrótce wróciła ciotka ze swoją kawą i frappucino Em. Wyjechały z parkingu i pojechały w stronę ich miasteczka. Margaret znów zaczęła mówić, tym razem o zakupach i chyba 3 razy zapytała się Emily dlaczego kupiła tylko książkę i płytę, a nie chciała żadnych ubrań. Em odpowiedziała tylko raz.


Gdy wreszcie dojechały, Emily odetchnęła z ulgą, podziękowała Margaret za świetne zakupy i wyszła z samochodu. Ciotka odjechała, a Em została sama na ulicy. Po kilku chwilach stania w jednym miejscu i zastanawiania się, weszła do domu, zostawiła swoje zakupy na stoliku przy schodach i wzięła longboarda z garderoby. Poinformowała matkę, że wychodzi i nie zwracając uwagi na Zacha, który robił do niej dziwne miny, wyszła z domu.

wtorek, 2 lipca 2013

Infinity - Rozdział 1

 Z racji na mój nagły przypływ weny napisałam już jeden rozdział. Jutro, czyli w sumie nawet dziś zabieram się za pisanie znów. Później wyjeżdżam, ale nie martwcie się - Infinity będzie powstawać dalej! Biorę mnóstwo kartek i zeszytów, więc miejsca mi nie zabraknie ;)
Miłego czytania :)
____________________________

Siedziała na jednym z drzew na swoim podwórku, z radością patrząc jak znaczna część jej rodziny krąży po ogrodzie i wywołuje jej imię. Nie lubiła ich. A może i tak. Sama już nie wiedziała. Chcąc wejść wyżej poruszyła gałęzią. Trochę za mocno. Zauważył ją jej młodszy brat - Zach. Zamknęła na chwilę oczy, by później panicznie pokazać Zachowi, żeby się nie odzywał. On jednak uśmiechnął się złośliwie i krzyknął:
- Tam jest! Ukrywa się na drzewie! - na jego twarzy widać było zadowolenie i dumę, jakby nie wiadomo co zrobił. Może uratował świat.
"Przeklęty smarkacz" pomyślała Emily i z ociąganiem zeszła z drzewa. Otrzepała koszulkę i szorty z kory, spróbowała zabić Zacha wzrokiem - ale jak zwykle się nie udało - i spojrzała po lekko zaskoczonych członkach jej rodziny.
- Martwiliśmy się o ciebie - powiedziała jej mama z troską w głosie. Od tej troski w Emily zbierały się dziwne uczucia. Trochę chciało jej się płakać, ale w większości jednak robiło jej się niedobrze.
- Trudno - odpowiedziała i jak gdyby nigdy nic ominęła matkę, wzięła longboarda stojącego pod ścianą domu, wyszła przez małą drewnianą furtkę, wskoczyła na deskę i pojechała w stronę plaży. Potrzebowała teraz samotności. Po drodze wyciągnęła swojego iPhona i słuchawki, włączyła na maksa jedną z piosenek Flo Ridy i zarzuciła długi warkocz na plecy.


Dojeżdżając na plażę wyciągnęła z uszu słuchawki i wyłączyła muzykę. Nad oceanem lubiła słuchać - pewne zaskoczenie - oceanu. Zeskoczyła z deski i wzięła ją do ręki. Odetchnęła cicho i obejrzała się za siebie. Na ulicy plątały się tylko dzieci tych dziwnych sąsiadów z końca ulicy. Na szczęście nie było między nimi śledzącego ją Zacha. Bardzo lubił to robić. Wścibski smarkacz. Mógłby pilnować swojego nosa. Warknęła pod nosem, a Sam - przemiły sprzedawca w przy plażowym sklepiku - nieco przestraszony spytał się czy nic jej nie jest i czy chce to co zwykle. Emily opowiedziała, że wszystko ok i z wielką chęcią poprosi to co zwykle. Lubiła rozmawiać z Samem. Był prze sympatyczny i zawsze starał się ją zrozumieć. Postawił przed nią puszkę waniliowej coli i usiadł wygodniej na swoim stołeczku za ladą.
- Więc, Emily, co cię gryzie? - zapytał, od razu jednak zapewnił, że jak nie chce mu opowiadać to nie musi.
- Rodzina mnie wkurza - rzuciła popijając zimną colę. - Jak ty to robisz, że u ciebie ta cola jest najlepsza? - dodała.
- Po pierwsze: to, że rodzina cię wkurza to żadna nowość. A po drugie, nic nie robię. Może to po prostu twoje wrażenie? - zaśmiał się i trącił żartobliwie jej dłoń.
- Może - również się uśmiechnęła. - Idę na plażę - oznajmiła zsuwając się ze stołka barowego i zgarniając puszkę z colą. Pod pachę wsadziła longboarda, jeszcze raz uśmiechnęła się do Sama, który jej zasalutował i powoli poszła w stronę oceanu. Na końcu wcinającej się w plażę drewnianej kładki zsunęła swoje kremowe Conversy i weszła na ciepły piasek. Przeszła parę kroków po plaży, by w końcu usiąść na ciepłym piasku, powoli pijąc zimną colę i próbując zapomnieć o swoim beznadziejnym bracie.
Matka wychowywała ich sama. Ojciec odszedł od nich gdy Emily miała 9 lat, a Zach miał się dopiero urodzić. On miał tego pecha, że nigdy nie poznał taty. A ich tata był naprawdę fajny. Oczywiście dopóki od nich nie odszedł. I do tego czasu Emily też była bardzo uroczym dzieckiem. Póżniej nie mogła zrozumieć dlaczego tata odszedł. Przestała jeść, miała za sobą mnóstwo nie przespanych nocy. Miała w swoim życiu okres, w którym ubierała się na czarno i cięła się żyletką po nocach. Na szczęście jej to przeszło. Teraz zostało jej na przedramionach tylko kilka cieniutkich białych blizn, które z każdym dniem bladły, bo nigdy nie miała odwagi ciąć się głęboko.
W każdym razie zmieniła się przez ostatnie 7 lat. Westchnęła i dopiła colę. Nawet nie zauważyła gdy się ściemniło. Obejrzała się w stronę miasteczka. Strasznie ładnie wyglądało pod osłoną nocy. Uśmiechnęła się do siebie lekko, wstała i otrzepała się z piasku. Zabrała swoje rzeczy i poszła w stronę kładki i wyjścia z plaży. Wyrzuciła pustą puszkę i wsunęła na nogi Conversy. Czuła przez chwilę na sobie czyjś wzrok. Po kilku sekundach zawieszenia się (czyli stania w półkroku z ręką nad koszem na śmieci) wzruszyła ramionami stwierdzając, że coś musiało się jej pomylić. Sklepik Sama był już zamknięty o tej porze, ale zobaczyła kartkę przyklejoną do lady. Podeszła by ją przeczytać. Mimowolnie się uśmiechnęła. "Emily trzymaj się! :)" ogłaszał napis nabazgrany czerwonym markerem. Zerwała kartkę, złożyła ją na czworo i włożyła do kieszeni, po czym wskoczyła na deskę i skierowała się do domu.


Na progu czekał Zach z tym obrzydliwie złośliwym uśmieszkiem na swojej małej gębie. Emily przesunęła go brutalnie, wrzuciła longboarda do małej garderoby przy korytarzu i zrzuciła z nóg Conversy.
- Mamo, ona znów mnie bije! - jęknął Zach świetnie udając poszkodowanego. Emily przewróciła oczami.
- Zaraz to ja cię dopiero pobiję - syknęła do niego.
- Mamo, ona mi grozi! - zawołał głośniej i nieco bardziej dramatycznie. Usłyszała kroki mamy. Cholera.
- Emily, co się z tobą dzieje? - zapytała. Znów miała w głosie ten okropny ton troski. - Bijesz brata...
Dziewczyna nie dała jej dokończyć.
- Zaraz ja dopiero mogę go pobić. Po drugie on mnie prowokuje. Czatuje tu na mnie jak jakiś Gollum - serio przypominał trochę Smeagola, brakowało mu tylko pierścionka (o ile już jakiegoś nie podprowadził) i tego dziwnego głosu. Ale szybko się nauczy - i się do mnie złośliwie uśmiecha! - skończyła Em.
- Czy to prawda? - zwróciła się do Zacha, który zaprzeczył niby nieśmiałym ruchem głowy. Lecz mama tylko westchnęła, pokręciła głową, mruknęła coś do siebie i wróciła do salonu.
- Dobranoc - rzuciła Emily do brata - Smeagolu - dodała ze śmiechem wchodząc już na pierwsze stopnie schodów.
- Następnym razem już ci się nie upiecze - syknął smarkacz niczym Gollum. Naprawdę szybko się uczy!

poniedziałek, 1 lipca 2013

First post!

Generalnie to jest już mój drugi blog, na którym piszę/pisałam coś na kształt fanfiction. Tyle, że to nie będzie ff, a moje autorskie opowiadanie, z własną fabułą, własnymi postaciami etc. Co do tej fabuły to nie gwarantuję, że będzie zachwycająca, ani nawet, że będzie się trzymać jednej całości. 
W sumie będę tu wrzucać wszystkie swoje próby opowiadań, a wy - jako moje jury - będziecie mieli możliwość ocenienia ich, pochwalenia, zjechania (o ile będzie się to mieściło w konstruktywnej krytyce) i innych rzeczy ;)
Więc zapraszam do czytania i komentowania.

Enjoy! :)

leksa :*