środa, 13 listopada 2013

good news :)

Przepraszam za długie nie-pisanie, ale nie miałam za dużo czasu na to, przez szkołę i inne drobne obowiązki. Obiecuję jednak poprawę ;) Właśnie zabieram się za kończenie i dopracowywanie 6 rozdziału. Postaram się dodać go do końca tego tygodnia! :D

buziaki,
 leksa :*

poniedziałek, 30 września 2013

Rozdział 5/ Wygląd głównych bohaterów.

 _________________________________________

 
Kiedy wreszcie weszli po schodkach, naprawdę wielu schodkach, znów znaleźli się w chłodni Sama. Tony zastawił wejście półką.
 - A... Jak oni wszyscy wyjdą? - Em spojrzała na chłopaka i pokazała na półkę.
 - Rzadko wychodzą. Ale jak będą musieli to sobie poradzą - uśmiechnął się i wyszedł z chłodni. Emily, coraz bardziej zaskoczona tym wszystkim (chociaż nadal nie była zaskoczona AŻ TAK jak wczoraj, kiedy Jess podarowała jej sztylet), wyszła za nim.
 - Tony! - uśmiechnął się Sam na widok chłopaka. - Tyle się nie widzieliśmy. Co porabiałeś w tym okropnym podziemiu? Długo tam siedziałeś?
 - Całkiem niedługo. Ale ciebie nigdy nie ma jak ja wychodzę - uśmiechnął się, oparty o ladę.
 - O Em, ty też jesteś? - Sam zdawał się nie zauważać jej wcześniej. - Przecież szukałaś Jess. I wyszłaś na powierzchnię z Tonym.
 - Mhm - Emily była lekko poirytowana. Miała dość towarzystwa Tony'ego. - Idę. – oznajmiła im tylko i ruszyła do domu. Pędziła przez uliczki, by jak najszybciej tam dotrzeć. Nagle wpadła na jakiegoś mężczyznę. Przeprosiła go i chciała popędzić dalej, lecz on złapał ją za ramię. Gdy chciała się wyszarpnąć, facet zacisnął palce na jej ramieniu i przyciągnął do siebie. Jego ruchy były szybkie i pewne. Wyszarpnął zza paska nóż i przyłożył jej go do gardła. Czuła na szyi chłód stali i gorący oddech mężczyzny. Ostrze lekko naruszyło jej skórę tak, że poczuła ciepłą ciecz na szyi. Nagle jednak... uścisk zelżał, a nóż odsunął się od jej gardła. Odetchnęła z ulgą. Po drugiej stronie uliczki stał nie kto inny jak Tony. Podszedł do niej szybkim krokiem i wyjął z pleców mężczyzny sztylet, tak bardzo podobny do tego, który miała w torbie.
 - Musisz uważać - rzucił, tak jakby nic się nie stało. - To jeden z Nieżyczliwych... Najwidoczniej już o tobie wiedzą. Nie jesteś tu bezpieczna. Chodź - złapał ją pod ramię tak, że nie mogła się wyszarpnąć. Zaprowadził ją do domu. Kątem oka zerknęła na siebie w lustrze. Wyglądała dość mizernie, sama nawet nie mogła dojść dlaczego.
 - Em, gdzie ty się podziewałaś? - mama wypadła z kuchni i prawie rzuciła jej się na szyję.
 - Można powiedzieć, że byłam u Sama... - odwróciła się chcąc poszukać pomocy u Tony'ego. Chłopak stał oparty o ścianę i oglądał zdjęcia postawione na szafce, jednak nic nie powiedział. - Tony, możesz coś powiedzieć?
 Podszedł do Em i położył jej rękę na ramieniu. Był sporo wyższy od niej.
 - Emily jest potrzebna naszemu Stowarzyszeniu. Nie mogę powiedzieć nic więcej. Ona sama wie niewiele - mówił delikatnym, miłym głosem. Jej mama wpatrywała się w niego z lekkim osłupieniem. - Nie mamy czasu. Zabierz jakieś najpotrzebniejsze rzeczy...
 - J-jak to? - pani Wels przerwała Tony'emu. - Emily... ty wyjeżdżasz? Jak to? Gdzie? Po co? - zasypała ich oboje pytaniami.
 - Emily, idź. Ja się nią zajmę - popchnął Em w stronę schodów.
 
 ∞
 
 Wrzuciła do małego plecaka trochę najpotrzebniejszych ubrań, sztylet od Jess, telefon i ładowarkę, książkę oraz słuchawki. Jeszcze raz sprawdziła czy ma wszystko i zbiegła po schodach. Tony siedział w kuchni z jej mamą, która kurczowo trzymała go za rękę, ale widać, że była już bardziej spokojna. Kiedy ją zauważyli wstali, prawie że równocześnie.
 - Jesteś gotowa? - Tony patrzył na nią swoimi przenikliwymi oczami.
 - Tak - pokiwała głową. Mama podeszła do niej i ją uściskała. Gdy ją puściła, Emily zobaczyła łzy w jej oczach, ale było w nich również zrozumienie. - Chodźmy już - Em złapała chłopaka za rękę i pociągnęła w stronę wyjścia, by uniknąć większej ilości łez i ckliwych pożegnań. - Gdzie idziemy? - zapytała gdy wychodzili na ulicę.
 - W zasadzie, to będziemy jechać - rzucił. - Załóż kaptur.
 Wykonała szybko jego polecenie.
 
 
 Dość długo jechali pociągiem. W którymś momencie Emily zasnęła. Nie wiedziała kiedy i nie wiedziała ile spała. Tony obudził ją gdy z całą pewnością byli już poza ciepłą Kalifonią.
 - Gdzie jesteśmy? - zapytała próbując jak najmniej rozwinąć się z kłębka, w który zwinęła się śpiąc. - Zimno - zakomunikowała.
 - W Indianie. Masz - rzucił jej swoją bluzę. - Chodź – dodał chwilę później. Złapał ją za dłoń i pociągnął za sobą, tak że ledwie co zdążyła chwycić plecak. Wyszli z pociągu - Tony cały czas się rozglądając - i stanęli na peronie, na którym kręciło się mnóstwo ludzi. Emily wodziła oczami za niektórymi ludźmi, po ich twarzach, sylwetkach i ubraniach. Tony nadal trzymał ją za rękę. Gdy splótł swoje palce z jej i przyciągnął do siebie by ją przytulić, poczuła, że coś jest nie tak.
 - Tony? - szepnęła, podnosząc głowę i rzucając mu pytające spojrzenie.
 - Za chwilę - odpowiedział i objął ją mocniej. - Ok - puścił ją wreszcie i jeszcze raz się rozejrzał.
 - Co się dzieje? - zapytała lekko zdezorientowana. Nadal nie rozumiała dlaczego musieli wyjechać z ciepłej Kalifornii, by tłuc się po jakiś starych peronach w Indianie. Westchnęła cicho.
 - Oni są wszędzie. Musimy jak najszybciej się stąd zwijać - w mgnieniu oka zaczął przeciskać się między ludźmi. Em ruszyła za nim, ale z racji, że zrobiła to chwilę później musiała trochę podbiec, mamrocząc słowa przeprosin do przechodniów.
 - Wyjaśnisz mi o co dokładnie chodzi? - spojrzała na niego. O mało co nie wpadła na faceta w średnim wieku trzymającego kubek z gorącą kawą.
 - Na pewno nie teraz - złapał ją za dłoń i pociągnął ją za sobą wzdłuż peronu. Przeszli przez dworzec i zatrzymali się przed wejściem. Stało tam kilka taksówek. Emily spojrzała za siebie. Na budynku stacji widniał wielki napis INDINAPOLIS. "Nie można było gdzieś bliżej? Albo gdzieś gdzie byłoby ciepło?" pomyślała. Wsiedli do jednej z wolnych taksówek. Tony polecił kierowcy by pojechał na lotnisko.
 - Lotnisko? - Emily zamrugała kilkakrotnie. - Gdzieś lecimy?
 - Wyjaśnię ci później - uciął chłopak.
 - Świetnie - Em założyła ręce na piersi i wpatrzyła się obrażona w budynki i drzewa za oknem.

 
 Kiedy dojechali na miejsce, Tony musiał prawie wywlec Emily z taksówki. Gdy wreszcie mu się udało złapał ją mocno za rękę i weszli - Emily bardzo niechętnie - na lotnisko.
 - Wiemy w ogóle gdzie lecimy? - spytała Ems.
 - Za chwilę się dowiesz. Jak kupię bilety. Idź do tamtej kawiarenki - pokazał na tę najbliżej kas - zamów sobie kawę czy coś i czekaj na mnie - odszedł do kolejki. Emily powlokła się do kawiarni i usiadła przy jednym z wolnych stolików. Wkrótce podeszła do niej kelnerka i opryskliwie zapytała czego sobie życzy. Em zamówiła zieloną herbatę i grzecznie czekała na Tony'ego. Była właśnie w połowie opróżniania filiżanki, gdy chłopak wrócił.
 - Zła wiadomość: lecimy dopiero jutro - oznajmił siadając i wzdychając ciężko.
 - Czy mogę wreszcie dowiedzieć się GDZIE? - zapytała podkreślając ostatnie słowo.
 - Dopij herbatę. Idziemy - ponaglił ją, a sam wstał. Odstawiła filiżankę. Nie miała już ochoty na herbatę, która zresztą zdążyła ostygnąć. Wstała i ruszyła posłusznie za nim. Wyszli z lotniska, wyminęli kilka budynków i znaleźli się przed dość obskurnym domem. Nad drzwiami widniała tabliczka: "Wolne pokoje. Zapraszamy!", lekko obdrapana i trochę przegniła.
 - Tony... Co my tu robimy? - spojrzała na niego z powątpiewaniem.
 - Będziemy tu spać. Chodź - podszedł do drzwi i jak gdyby nigdy nic wszedł do środka. Emily niepewnie weszła za nim.
 - Jesteś pewien, że to hm... bezpieczne miejsce?
 - Najbezpieczniejsze jakie znam.
 - A jest tu ktoś... no nie wiem... kto tym zarządza? - zapytała rozglądając się po pomieszczeniu. Było tu całkiem ładnie. Gdyby nie to, że bardzo brudno.
 - Prędzej czy później ją spotkasz. Znaczy pewnie jeszcze dziś - uśmiechnął się i ostrożnie wspiął się po schodach. Em, chcąc nie chcąc, zrobiła to samo.
 
_______________________________________________
 
  Z racji, że ja (jako dziwne dziecie) nie mogłam powstrzymać się od poszukania w internecie zdjęć osób, które byłyby choć trochę podobne do moich głównych bohaterów tj. Emily i Tony'ego i znalazłam takowe (yey!) to wrzucam ich tutaj niech sobie siedzą i ładnie wyglądają ;)
Wspaniała Ems :D

 I cudowny Tony ;)

Mam nadzieję, że wyobrażaliście ich sobie właśnie tak, bo dla mnie są oni idealni :)

czwartek, 26 września 2013

winter is coming...

...i nowe posty też :)
Wreszcie złapałam troszkę weny, więc powstaje 5 rozdział, a i na przygody Emily pomysłów mi nie braknie ;) 
Zapraszam więc do oczekiwania na rozdziały, bo już niedługo się pokażą :D

leksa :*

czwartek, 29 sierpnia 2013

Infinity - Rozdział 4

  Za tak wczesne pojawienie się tego rozdziału trzeba podziękować mojej przyjaciółce Scathach, która została moim mistrzem i poprawiła błędy :) 
__________________________

Obudziła się wcześnie rano i szybko ubrała. Sztylet od Jess włożyła do torby. Było dość wcześnie - dopiero 7.00. Wybiegła z domu i popędziła w stronę plaży.
- Sam! - wydyszała dobiegając do jego budki. Co prawda nie było jeszcze otwarte, ale on był już na miejscu.
- Em, co ty robisz tu tak wcześnie? - rozejrzał się. - Ktoś cię goni?
- Nie... - uspokoiła oddech.
- Więc co cię sprowadza? - spytał uśmiechnięty jak zawsze.
- Jessie - powiedziała tylko. Sam zmarszczył brwi i przyjrzał się Emily.
- Jessie - powtórzył. - Ja... - zawahał się - nie znam żadnej Jessie.
- Ale ona powiedziała, że mam się pytać ciebie o nią. Właśnie ciebie - wyjęła z torby sztylet i położyła na ladzie między nimi.
- Schowaj to! - polecił szybko. Kiedy to zrobiła, rozejrzał się i nachylił do niej. - Znam Jess, jasne? Nie wiem po co jej jesteś potrzebna, ani po co dała ci ten cholerny sztylet. Ale nie możesz go wyciągać tak po prostu na ulicy! Tu... kręci się wielu nieżyczliwych ludzi.
- Ale jak to? Przecież mieszkam tutaj od urodzenia! Nikt jeszcze nie próbował nikogo zabić czy coś...
- Wiesz, czasy się zmieniają. Jessie to wie. Zaprowadzę cię do niej - mruknął jakby niezadowolony. Przywołał ją do siebie. Weszli do małej chłodni doczepionej do budki. W rogu Sam odsunął jedną z półek i jej oczom ukazał się mały właz - klapa czy cokolwiek - w podłodze.
- Zejdź tam - pokazał ręką na właz. - Tam ją znajdziesz.
- Dzięki - rzuciła, po czym kucnęła i otworzyła klapę. Do wnętrza prowadziły małe schodki przypominające raczej drabinę. Ostrożnie schodziła po schodkach, które wydawały się nie mieć końca. Kiedy do środka przestało docierać światło z chłodni, po bokach pojawiły się małe żarówki. Gdy wreszcie dotknęła stopą ziemi czy może podłogi, przed nią rozciągał się jeszcze zakręcający mocno korytarz. Mając przed sobą wizję pójścia przed siebie prosto lub włażenia po tych drobnych stopniach wybrała korytarz. Nim - w porównaniu do schodków - szła krótko. Na jego końcu zastała drzwi. Delikatnie zapukała po czym weszła do środka, bo drzwi były otwarte. Rozejrzała się po pomieszczeniu. Było wysokie (chyba tak bardzo jak długo szła schodkami), okrągłe i przy ścianach od podłogi aż do samej góry, stały regały na których stały setki, tysiące, miliony książek. Po środku pomieszczenia stały biurka z nowoczesnymi komputerami.
- Emily, cieszę się, że cię tu widzę - powiedziała Jessie, która wyszła nagle zza jednego z biurek. Em znów podskoczyła na dźwięk głosu Jess.
- Zaskoczenie chyba wpiszemy do naszych powitań. Przynajmniej z mojej strony - pokręciła głową Emily. - Ale ciebie też miło widzieć. Powiesz mi coś więcej?
- Wszystko w swoim czasie. Obiecuję ci, że wszystko ci powiem.
- A tak w ogóle to... gdzie my jesteśmy? - zapytała Em, znów się rozglądając. Dopiero teraz zauważyła grupę ludzi, która siedziała za biurkami i szukała książek na półkach. - I kto to jest?
- Jesteśmy teraz w Wielkiej Bibliotece Stowarzyszenia. A to są jego członkowie. Tak jak ja. I już niedługo ty również.
- Jakiego znowu Stowarzyszenia?
- Dowiesz się się w swoim czasie.
- Ale... Ja? Dlaczego?
- Tak, właśnie ty. Ponieważ zostałaś wybrana - Jessie położyła jej dłoń na ramieniu. Em aż otworzyła usta ze zdumienia. - A i jeszcze jedno - przywołała gestem jakiegoś chłopaka. - To jest Tony. Będzie ci towarzyszył w twojej hm... misji.
- Misji? Zresztą... ja nie chcę jego, ja chcę ciebie! Już zdążyłam cię trochę poznać... - w głosie Emily coś zadrżało.
- Emily, musisz wiedzieć, że w Stowarzyszeniu często zmieniamy partnerów, ludzi z którymi pracujemy. Nie można przywiązywać się do jednej osoby za bardzo.
- A co z tą misją?
- Tony ci wszystko wyjaśni. Powodzenia! - Jess uśmiechnęła się szeroko. Em spojrzała na chłopaka. Był... całkiem niczego sobie. Miał nieco dłuższe blond włosy, niebieskoszare oczy, usta, które przyciągały wzrok i ładnie zarysowane kości policzkowe.
- No to... - zaczął Tony, ale Ems przerwała mu warknięciem.
- Niech ci się nie wydaje, że jak jesteś taki śliczny to bardziej cię polubię. Nie polubię cię jasne? - może i źle się nastawiła, ale tak wyszło.
- Ej, mamy być teamem - powiedział spokojnie blondyn, którego wzrok spoczął na twarzy Emily.
- Możemy być i bez lubienia - odwarknęła.
- Świetnie - rzucił zrezygnowany Tone.
- Ja stąd idę - poinformowała dziewczyna i wyszła, prawie trzaskając drzwiami. Tony ruszył za nią. - Czego chcesz?
- Mamy być teamem. Mamy się chronić. Nawzajem. Możemy się nie lubić, ale z racji, że musimy walczyć...
- A tak w ogóle to z czym bądź z kim mamy walczyć? - ciekawość wzięła górę. Jednak odezwała się do niego inaczej niż warknięciem.
- Z Nieżyczliwymi - odparł chłopak, jakby to była najnormalniejsza rzecz na świecie.
- Nieżyczliwymi... - powtórzyła powoli. - A kto to?
- To wszyscy, którzy życzą źle dobru - kolejna oczywista rzecz. No przecież. Dotarli do cholernych schodków.
- Jest tu jakaś inna droga? - zapytała z nadzieją. Niestety Tony pokręcił głową.

środa, 28 sierpnia 2013

Infinity - Rozdział 3

 Zapraszam do lektury 3 rozdziału "Infinity", który jest nieco krótszy od poprzednich, ale myślę, że nadrabia treścią ;) Jednym słowem: trochę się podzieje :)
+Zapraszam do śledzenia mojego tumblra, na którym będą pojawiać się zapowiedzi rozdziałów klik :)
_______________________

- Jak było na zakupach? - spytał Sam podając jej puszkę coli.
- Byłoby świetnie - rzuciła Em spoglądając na niego. - Gdyby nie Margaret.
- Czyli w miarę udane? - zaśmiał się chcąc poprawić jej humor. Emily również się roześmiała. Sam był typem człowieka, którego nie dało się nie lubić. Zawsze uśmiechnięty, tylko on potrafił wysłuchać Emily. Słuchał o Zachu, o matce, o jej własnych problemach, o których nie mówiła nikomu innemu. Jemu ufała najbardziej. Owszem, przyjaźniła się z dziewczynami i chłopakami ze szkoły (wolała nawet przebywać z chłopakami, którzy chyba byli zbyt głupi, żeby ogarnąć dwulicowość), ale nigdy nie zwierzała im się ze swoich problemów.


Jeszcze chwilę rozmawiała z Samem, po czym postanowiła wrócić do domu. Była już znużona całym tym dniem, chociaż rozmowa z Samem ją odprężyła i pozwoliła jej na chwilę miłego nie przejmowania się.
Ruszyła powoli ulicą, nie poszła jednak prosto do domu, tylko chwilę powłóczyła się po osiedlu. Mijała rzędy identycznych domków, różniących się jedynie samochodami na podjazdach i ogródkami. Przejrzała listę piosenek na swoim telefonie i wybrała "Stereo Hearts" Gym Class Heroes. Podśpiewując cicho, ruszyła dalej.
Bardzo powoli robiło się ciemno, ale Em bynajmniej to nie przeszkadzało. Po przesłuchaniu kilku piosenek wyłączyła muzykę i wsłuchała się w wiatr, który poruszał delikatnie liśćmi na drzewach i krzakach. Gdy doszła do pobliskiego parku, usiadła na najbliższej ławce. Park był prawie pusty - była to bowiem pora wieczornych wiadomości i dobranocki. Podciągnęła nogi na ławkę by usiąść po turecku i poprawiła koczek, który przez cały dzień zdążył jej się popsuć. Nagle przysiadła się do niej jakaś dziewczyna. Em rozejrzała się po parku. Było mnóstwo wolnych ławek, ona jednak wybrała tą, na której siedziała Emily. Była na oko w wieku Em, miała krótkie, obcięte na chłopaka czarne włosy. Była ubrana w luźne bermudy i dopasowaną bluzę. Em zmarszczyła lekko brwi. Zawsze czuła się nieco nieswojo w towarzystwie obcych ludzi.
- Jesteś Emily prawda? - Em aż podskoczyła z zaskoczenia. Dziewczyna miała przyjemny głos o ciepłej barwie.
- T-tak - powiedziała zaskoczona i spojrzała na nią niepewnie.
- Chodź - złapała ją za rękę i pociągnęła za sobą.
- O co chodzi? - Emily wstała posłusznie i poszła za nią. Gdy nie odpowiadała Em ponowiła pytanie. Dziewczyna jednak nadal nic nie mówiła. Kiedy doszły na koniec parku, nieznajoma rozejrzała się nerwowo.
- Nazywam się Jessie. Nic innego nie mogę ci powiedzieć. Znaczy na razie. Wszystkiego dowiesz się w swoim czasie i... - znów się rozejrzała - masz. - włożyła jej do ręki zgrabny sztylet.
- Po co mi to? - zapytała patrząc na ostry sztylet. Był przepiękny. Wykonany z lekkiej stali, idealnie leżał w jej dłoni.
- Do obrony. Jakbyś potrzebowała - wyjaśniła Jessie. - Jeśli będziesz coś ode mnie chciała, to daj znać Samowi. On wie gdzie mnie szukać - powiedziała Jess i prawie momentalnie zniknęła między liśćmi pobliskich krzewów. Em jeszcze raz popatrzyła na sztylet, po czym włożyła go ostrożnie do torby. Przeszła szybko przez park rozglądając się. Co na myśli miała Jessie dając jej ten przeklęty nóż. Przecież na tym osiedlu najgroźniejsze były psy sąsiadów i głupie dzieciaki robiące kawały... I jeszcze Sam... Czy mówiły o tym samym człowieku? To jakby nie możliwe, żeby Sam... Chociaż nigdy nie pytała go o jego życie, a i on sam nic nie mówił. Miała okropny mętlik w głowie. Ten sztylet strasznie ją fascynował, ale równocześnie miała ochotę wyrzucić go w cholerę. Całą drogę do domu gapiła się jak głupek w sterty liści, krzaki i klomby, wypatrując tam kogoś. Jednak nikogo nie zauważyła. Weszła ostrożnie do domu. Na progu nie zastała Zacha, w spokoju zdjęła więc buty i ustawiła je równo przy ścianie. Wchodząc po schodach jednak napotkała wzrok brata. Zbyt zaaferowana Jessie, sztyletem i całą tą sprawą wpadła szybko do swojego pokoju. Prawie od razu włączyła komputer i poszukała w znajomych Sama na każdym portalu społecznościowym jakiejkolwiek Jessie. Ale nie było jej tam. Pewnie chodziło jej o innego Sama. Ale jakiego? Znała tylko jednego... Wyłączyła komputer i jeszcze raz przyjrzała się sztyletowi. Choć nie posiadał prawie żadnego zdobienia był oszałamiający. Może dlatego, że Emily nigdy nie miała do czynienia z żadnym sztyletem (chyba, że liczyć noże kuchenne mamy). Położyła go przed sobą na łóżku, pokręciła głową i zaśmiała się cicho. W co ona znowu się wplątała? Przejechała delikatnie kciukiem po ostrzu sztyletu. Chociaż praktycznie nic nie poczuła, na jej skórze pojawiły się kropelki krwi. Jak zahipnotyzowana wpatrzyła się w ostrze i swój kciuk. Potem podniosła go do ust, by krew nie pobrudziła jej narzuty. Sztylet wylądował na szafeczce nocnej, a ona sama szybko przebrała się i poszła spać.

piątek, 2 sierpnia 2013

szybkie info

Z racji, że cały czas jestem w rozjazdach i nawet nie mam czasu włączyć komputera (tego posta również piszę z telefonu) oznajmiam, że kolejne rozdziały pojawią się dopiero pod koniec sierpnia, albo nawet na początku września. Proszę was zatem o cierpliwość i wyrozumiałość :) 

leksa :*

czwartek, 4 lipca 2013

Infinity - Rozdział 2

 Przed wami drugi rozdział Infinity - jak zwykle mam nadzieję, że się spodoba. Wyjeżdżam już w sobotę rano, więc kolejne rozdziały pojawią się po moim powrocie, czyli 27 lipca :)
____________________________

Po powolnym ubraniu się i ogarnięciu w łazience, żeby nie wyglądać jak zombie, zwlokła się po schodach na późne śniadanie. Zegar w kuchni pokazywał godzinę - dzięki Bogu - 11. Mama krzątała się po kuchni, najwyraźniej sprzątając po ogólnym śniadaniu, które chyba niedawno musiało się zakończyć. Emily otworzyła lodówkę by wyciągnąć z niej owocowy jogurt (bo nic innego rano nie przechodziło jej przez gardło).
- Dzień dobry kochanie - zaszczebiotała mama, wyraźnie ucieszona. Czyżby jej siostra i dziadkowie wreszcie pojechali? Em ucieszona w duchu, że nie będzie musiała już ich widzieć (szczególnie ciotki Margaret) odwróciła się do mamy z lekkim uśmiechem na twarzy, który szybko z niej zszedł. Obok mamy stała - nie kto inny jak ciotka Margaret. Emily otworzyła lekko usta i cały czas patrząc na ciotkę, otworzyła jogurt i wyrzuciła wieczko do kosza.
- Zabieram cię na zakupy - oświadczyła ciotka z dziwnym uśmiechem. Em zdążyła pomyśleć tylko "o nie" i upuściła jogurt, który rozbryzgał się po całej podłodze w kuchni i ubrudził jej ulubione skarpetki w misie. Westchnęła ciężko - po części ze względu na zakupy, a po części ze względu na misie - sięgając po papierowe ręczniki i zaczęła sprzątać. Kątem oka zauważyła Zacha, który wylazł ze swojej nory i z satysfakcją przypatrywał się Emily. Cudem powstrzymała się od rzucenia w niego zużytym ręcznikiem - całym w jogurcie. Gdy wreszcie było jako-tako ogarnięte mama powiedziała, że już posprząta. A Emily, chcąc nie chcąc powlokła się na górę, by zmienić skarpetki i - o matko - chociaż trochę przygotować się na zakupy z ciotką. Wziąć jakieś prochy czy coś. Może zadzwoni do Alana - tego podejrzanego gościa, którego raz już chyba przymknęli za posiadanie i rozprowadzanie trawy - i kupi jakąś skromną porcyjkę dla siebie. Albo dla Margaret. Potrząsnęła głową i przechodząc obok Zacha niby niechcący pacnęła go ubrudzoną skarpetką. On jednak był albo za bardzo jeszcze zaspany, albo zbyt zaskoczony by zareagować.
U siebie w pokoju w rzeczywistości wzięła tabletki - jednak były to te zwyczajne od bólu głowy. Przez tą całą sytuację autentycznie rozbolała ją głowa i bynajmniej nie miała ochoty na zakupy z kimkolwiek. Zwłaszcza z Margaret, która będzie cały czas mówić. I mówić. I jeszcze więcej MÓWIĆ. Szukając krótkich skarpetek przeklinała chwilę, w której wyszła dziś z pokoju i zeszła do kuchni. To był pierwszy i najgorszy błąd dzisiejszego dnia. Wciągnęła na nogi skarpetki i przejrzała się w lustrze wiszącym na ścianie. Długie brązowe włosy ściągnęła dziś w koczka na czubku głowy. Na oko, mimo ciągłego poprawiania, spadał jeden niesforny kosmyk. Jej szare oczy podkreślała jasna karnacja. Dla świętego spokoju przebrała się w luźniejszą koszulkę, bo znając Kalifornię mimo dość wczesnej godziny było już okropnie gorąco. Po chwili zastanowienia ściągnęła również skarpetki - pójdzie w japonkach. W trampkach się przecież ugotuje.
Przy drzwiach wyjściowych czekała już ciotka - z tym samym irytującym uśmiechem na twarzy - i oglądała sobie jakąś modową gazetkę. Emily przewróciła oczami i poszła poszukać japonek w garderobie. Gdy wreszcie je znalazła wyszła na korytarz. Margaret podniosła wzrok znad gazetki i uśmiechnęła się.
- Możemy iść? - zapytała nieco skrzekliwym głosem.
- Jasne - Em próbowała się uśmiechnąć, ale wyszedł raczej grymas. Ciotka wyszła przed dom - tam postawiła swój samochód. Miały pojechać do sąsiedniego nieco większego miasta, w którym znajdowało się spore centrum handlowe. Emily lubiła tam chodzić. Ale raczej sama lub w otoczeniu koleżanek. Z mamą po sklepach chodziła rzadko, z Margaret - nie chciała nigdy. Wsiadły do samochodu - Margaret cały czas mówiąc - i zapięły pasy. Emily wyciągnęła iPhone'a żeby napisać tweeta o tym jak bardzo jej źle. Niemal od razu pojawiły się wyrazy współczucia od koleżanek ze szkoły. Em uśmiechnęła się do siebie, schowała telefon i zaczęła przynajmniej próbować posłuchać ciotki.
- I wtedy ona ją złapała! - Margaret roześmiała się, a Emily razem z nią, chociaż nie wiedziała kto złapał co, czy może odwrotnie. Jednakże wyszło na to, że Em jest bardzo miła i słuchała wszystkiego co mówiła ciotka. Uff.
- Hmm, Margaret...? - ciotka wolała gdy mówiło się do niej po imieniu. - Po co zabrałaś mnie na te zakupy? - zapytała, bo po pierwsze była ciekawa, a po drugie wolała słuchać powodów zabrania jej na zakupy niż dziwacznych opowieści o niczym.
- Wydawało mi się, że lubisz chodzić po sklepach - odpowiedziała ciotka z uśmiechem przyklejonym do twarzy, cały czas patrząc się na drogę.
- Mhm, lubię - powiedziała Emily trochę zsuwając się z siedzenia. "Ale wydawało mi się, że nie z tobą" dodała już w myślach. Resztę drogi przejechały w milczeniu - niestety tylko ze strony Emily. Ciotka nadawała jak najęta.


Resztę dnia spędziły w sklepach. Według Margaret było cudownie (szkoda, że nie dla Emily). Wyszły z centrum obładowane torbami zakupów (Em kupiła sobie tylko książkę, reszta zakupów należała do ciotki). Gdy wszystkie zakupy znalazły się cudem w samochodzie, Margaret oświadczyła, że jeszcze wejdzie do Starbucks'a, bo nie wytrzyma chyba bez kawy, po czym zachichotała i zapytała czy Emily też coś chce.
- Truskawkowe frappucino - wymamrotała Em siadając w samochodzie. Ciotka tylko się uśmiechnęła, odwróciła i pobiegła do kawiarni. W tym czasie Emily wymieniła kilka tweetów ze znajomymi i wysłała SMS-a Samowi, żeby zostawił jej puszkę coli, bo jeszcze przyjedzie na plażę. Wkrótce wróciła ciotka ze swoją kawą i frappucino Em. Wyjechały z parkingu i pojechały w stronę ich miasteczka. Margaret znów zaczęła mówić, tym razem o zakupach i chyba 3 razy zapytała się Emily dlaczego kupiła tylko książkę i płytę, a nie chciała żadnych ubrań. Em odpowiedziała tylko raz.


Gdy wreszcie dojechały, Emily odetchnęła z ulgą, podziękowała Margaret za świetne zakupy i wyszła z samochodu. Ciotka odjechała, a Em została sama na ulicy. Po kilku chwilach stania w jednym miejscu i zastanawiania się, weszła do domu, zostawiła swoje zakupy na stoliku przy schodach i wzięła longboarda z garderoby. Poinformowała matkę, że wychodzi i nie zwracając uwagi na Zacha, który robił do niej dziwne miny, wyszła z domu.

wtorek, 2 lipca 2013

Infinity - Rozdział 1

 Z racji na mój nagły przypływ weny napisałam już jeden rozdział. Jutro, czyli w sumie nawet dziś zabieram się za pisanie znów. Później wyjeżdżam, ale nie martwcie się - Infinity będzie powstawać dalej! Biorę mnóstwo kartek i zeszytów, więc miejsca mi nie zabraknie ;)
Miłego czytania :)
____________________________

Siedziała na jednym z drzew na swoim podwórku, z radością patrząc jak znaczna część jej rodziny krąży po ogrodzie i wywołuje jej imię. Nie lubiła ich. A może i tak. Sama już nie wiedziała. Chcąc wejść wyżej poruszyła gałęzią. Trochę za mocno. Zauważył ją jej młodszy brat - Zach. Zamknęła na chwilę oczy, by później panicznie pokazać Zachowi, żeby się nie odzywał. On jednak uśmiechnął się złośliwie i krzyknął:
- Tam jest! Ukrywa się na drzewie! - na jego twarzy widać było zadowolenie i dumę, jakby nie wiadomo co zrobił. Może uratował świat.
"Przeklęty smarkacz" pomyślała Emily i z ociąganiem zeszła z drzewa. Otrzepała koszulkę i szorty z kory, spróbowała zabić Zacha wzrokiem - ale jak zwykle się nie udało - i spojrzała po lekko zaskoczonych członkach jej rodziny.
- Martwiliśmy się o ciebie - powiedziała jej mama z troską w głosie. Od tej troski w Emily zbierały się dziwne uczucia. Trochę chciało jej się płakać, ale w większości jednak robiło jej się niedobrze.
- Trudno - odpowiedziała i jak gdyby nigdy nic ominęła matkę, wzięła longboarda stojącego pod ścianą domu, wyszła przez małą drewnianą furtkę, wskoczyła na deskę i pojechała w stronę plaży. Potrzebowała teraz samotności. Po drodze wyciągnęła swojego iPhona i słuchawki, włączyła na maksa jedną z piosenek Flo Ridy i zarzuciła długi warkocz na plecy.


Dojeżdżając na plażę wyciągnęła z uszu słuchawki i wyłączyła muzykę. Nad oceanem lubiła słuchać - pewne zaskoczenie - oceanu. Zeskoczyła z deski i wzięła ją do ręki. Odetchnęła cicho i obejrzała się za siebie. Na ulicy plątały się tylko dzieci tych dziwnych sąsiadów z końca ulicy. Na szczęście nie było między nimi śledzącego ją Zacha. Bardzo lubił to robić. Wścibski smarkacz. Mógłby pilnować swojego nosa. Warknęła pod nosem, a Sam - przemiły sprzedawca w przy plażowym sklepiku - nieco przestraszony spytał się czy nic jej nie jest i czy chce to co zwykle. Emily opowiedziała, że wszystko ok i z wielką chęcią poprosi to co zwykle. Lubiła rozmawiać z Samem. Był prze sympatyczny i zawsze starał się ją zrozumieć. Postawił przed nią puszkę waniliowej coli i usiadł wygodniej na swoim stołeczku za ladą.
- Więc, Emily, co cię gryzie? - zapytał, od razu jednak zapewnił, że jak nie chce mu opowiadać to nie musi.
- Rodzina mnie wkurza - rzuciła popijając zimną colę. - Jak ty to robisz, że u ciebie ta cola jest najlepsza? - dodała.
- Po pierwsze: to, że rodzina cię wkurza to żadna nowość. A po drugie, nic nie robię. Może to po prostu twoje wrażenie? - zaśmiał się i trącił żartobliwie jej dłoń.
- Może - również się uśmiechnęła. - Idę na plażę - oznajmiła zsuwając się ze stołka barowego i zgarniając puszkę z colą. Pod pachę wsadziła longboarda, jeszcze raz uśmiechnęła się do Sama, który jej zasalutował i powoli poszła w stronę oceanu. Na końcu wcinającej się w plażę drewnianej kładki zsunęła swoje kremowe Conversy i weszła na ciepły piasek. Przeszła parę kroków po plaży, by w końcu usiąść na ciepłym piasku, powoli pijąc zimną colę i próbując zapomnieć o swoim beznadziejnym bracie.
Matka wychowywała ich sama. Ojciec odszedł od nich gdy Emily miała 9 lat, a Zach miał się dopiero urodzić. On miał tego pecha, że nigdy nie poznał taty. A ich tata był naprawdę fajny. Oczywiście dopóki od nich nie odszedł. I do tego czasu Emily też była bardzo uroczym dzieckiem. Póżniej nie mogła zrozumieć dlaczego tata odszedł. Przestała jeść, miała za sobą mnóstwo nie przespanych nocy. Miała w swoim życiu okres, w którym ubierała się na czarno i cięła się żyletką po nocach. Na szczęście jej to przeszło. Teraz zostało jej na przedramionach tylko kilka cieniutkich białych blizn, które z każdym dniem bladły, bo nigdy nie miała odwagi ciąć się głęboko.
W każdym razie zmieniła się przez ostatnie 7 lat. Westchnęła i dopiła colę. Nawet nie zauważyła gdy się ściemniło. Obejrzała się w stronę miasteczka. Strasznie ładnie wyglądało pod osłoną nocy. Uśmiechnęła się do siebie lekko, wstała i otrzepała się z piasku. Zabrała swoje rzeczy i poszła w stronę kładki i wyjścia z plaży. Wyrzuciła pustą puszkę i wsunęła na nogi Conversy. Czuła przez chwilę na sobie czyjś wzrok. Po kilku sekundach zawieszenia się (czyli stania w półkroku z ręką nad koszem na śmieci) wzruszyła ramionami stwierdzając, że coś musiało się jej pomylić. Sklepik Sama był już zamknięty o tej porze, ale zobaczyła kartkę przyklejoną do lady. Podeszła by ją przeczytać. Mimowolnie się uśmiechnęła. "Emily trzymaj się! :)" ogłaszał napis nabazgrany czerwonym markerem. Zerwała kartkę, złożyła ją na czworo i włożyła do kieszeni, po czym wskoczyła na deskę i skierowała się do domu.


Na progu czekał Zach z tym obrzydliwie złośliwym uśmieszkiem na swojej małej gębie. Emily przesunęła go brutalnie, wrzuciła longboarda do małej garderoby przy korytarzu i zrzuciła z nóg Conversy.
- Mamo, ona znów mnie bije! - jęknął Zach świetnie udając poszkodowanego. Emily przewróciła oczami.
- Zaraz to ja cię dopiero pobiję - syknęła do niego.
- Mamo, ona mi grozi! - zawołał głośniej i nieco bardziej dramatycznie. Usłyszała kroki mamy. Cholera.
- Emily, co się z tobą dzieje? - zapytała. Znów miała w głosie ten okropny ton troski. - Bijesz brata...
Dziewczyna nie dała jej dokończyć.
- Zaraz ja dopiero mogę go pobić. Po drugie on mnie prowokuje. Czatuje tu na mnie jak jakiś Gollum - serio przypominał trochę Smeagola, brakowało mu tylko pierścionka (o ile już jakiegoś nie podprowadził) i tego dziwnego głosu. Ale szybko się nauczy - i się do mnie złośliwie uśmiecha! - skończyła Em.
- Czy to prawda? - zwróciła się do Zacha, który zaprzeczył niby nieśmiałym ruchem głowy. Lecz mama tylko westchnęła, pokręciła głową, mruknęła coś do siebie i wróciła do salonu.
- Dobranoc - rzuciła Emily do brata - Smeagolu - dodała ze śmiechem wchodząc już na pierwsze stopnie schodów.
- Następnym razem już ci się nie upiecze - syknął smarkacz niczym Gollum. Naprawdę szybko się uczy!

poniedziałek, 1 lipca 2013

First post!

Generalnie to jest już mój drugi blog, na którym piszę/pisałam coś na kształt fanfiction. Tyle, że to nie będzie ff, a moje autorskie opowiadanie, z własną fabułą, własnymi postaciami etc. Co do tej fabuły to nie gwarantuję, że będzie zachwycająca, ani nawet, że będzie się trzymać jednej całości. 
W sumie będę tu wrzucać wszystkie swoje próby opowiadań, a wy - jako moje jury - będziecie mieli możliwość ocenienia ich, pochwalenia, zjechania (o ile będzie się to mieściło w konstruktywnej krytyce) i innych rzeczy ;)
Więc zapraszam do czytania i komentowania.

Enjoy! :)

leksa :*