Za tak wczesne pojawienie się tego rozdziału trzeba podziękować mojej przyjaciółce Scathach, która została moim mistrzem i poprawiła błędy :)
__________________________
Obudziła się wcześnie
rano i szybko ubrała. Sztylet od Jess włożyła do torby. Było
dość wcześnie - dopiero 7.00. Wybiegła z domu i popędziła w
stronę plaży.
- Sam! - wydyszała
dobiegając do jego budki. Co prawda nie było jeszcze otwarte, ale
on był już na miejscu.
- Em, co ty robisz tu tak
wcześnie? - rozejrzał się. - Ktoś cię goni?
- Nie... - uspokoiła
oddech.
- Więc co cię sprowadza? -
spytał uśmiechnięty jak zawsze.
- Jessie - powiedziała
tylko. Sam zmarszczył brwi i przyjrzał się Emily.
- Jessie - powtórzył. -
Ja... - zawahał się - nie znam żadnej Jessie.
- Ale ona powiedziała, że
mam się pytać ciebie o nią. Właśnie ciebie - wyjęła z torby
sztylet i położyła na ladzie między nimi.
- Schowaj to! - polecił
szybko. Kiedy to zrobiła, rozejrzał się i nachylił do niej. -
Znam Jess, jasne? Nie wiem po co jej jesteś potrzebna, ani po co
dała ci ten cholerny sztylet. Ale nie możesz go wyciągać tak po
prostu na ulicy! Tu... kręci się wielu nieżyczliwych ludzi.
- Ale jak to? Przecież
mieszkam tutaj od urodzenia! Nikt jeszcze nie próbował nikogo zabić
czy coś...
- Wiesz, czasy się
zmieniają. Jessie to wie. Zaprowadzę cię do niej - mruknął jakby
niezadowolony. Przywołał ją do siebie. Weszli do małej chłodni
doczepionej do budki. W rogu Sam odsunął jedną z półek i jej
oczom ukazał się mały właz - klapa czy cokolwiek - w podłodze.
- Zejdź tam - pokazał ręką
na właz. - Tam ją znajdziesz.
- Dzięki - rzuciła, po
czym kucnęła i otworzyła klapę. Do wnętrza prowadziły małe
schodki przypominające raczej drabinę. Ostrożnie schodziła po
schodkach, które wydawały się nie mieć końca. Kiedy do środka
przestało docierać światło z chłodni, po bokach pojawiły się
małe żarówki. Gdy wreszcie dotknęła stopą ziemi czy może
podłogi, przed nią rozciągał się jeszcze zakręcający mocno
korytarz. Mając przed sobą wizję pójścia przed siebie prosto lub
włażenia po tych drobnych stopniach wybrała korytarz. Nim - w
porównaniu do schodków - szła krótko. Na jego końcu zastała
drzwi. Delikatnie zapukała po czym weszła do środka, bo drzwi były
otwarte. Rozejrzała się po pomieszczeniu. Było wysokie (chyba tak
bardzo jak długo szła schodkami), okrągłe i przy ścianach od
podłogi aż do samej góry, stały regały na których stały setki,
tysiące, miliony książek. Po środku pomieszczenia stały biurka z
nowoczesnymi komputerami.
- Emily, cieszę się, że
cię tu widzę - powiedziała Jessie, która wyszła nagle zza
jednego z biurek. Em znów podskoczyła na dźwięk głosu Jess.
- Zaskoczenie chyba wpiszemy
do naszych powitań. Przynajmniej z mojej strony - pokręciła głową
Emily. - Ale ciebie też miło widzieć. Powiesz mi coś więcej?
- Wszystko w swoim czasie.
Obiecuję ci, że wszystko ci powiem.
- A tak w ogóle to... gdzie
my jesteśmy? - zapytała Em, znów się rozglądając. Dopiero teraz
zauważyła grupę ludzi, która siedziała za biurkami i szukała
książek na półkach. - I kto to jest?
-
Jesteśmy teraz w Wielkiej Bibliotece Stowarzyszenia. A to są jego
członkowie. Tak jak ja. I już niedługo ty również.
-
Jakiego znowu Stowarzyszenia?
-
Dowiesz się się w swoim czasie.
- Ale... Ja? Dlaczego?
- Tak, właśnie ty.
Ponieważ zostałaś wybrana - Jessie położyła jej dłoń na
ramieniu. Em aż otworzyła usta ze zdumienia. - A i jeszcze jedno -
przywołała gestem jakiegoś chłopaka. - To jest Tony. Będzie ci
towarzyszył w twojej hm... misji.
- Misji? Zresztą... ja nie
chcę jego, ja chcę ciebie! Już zdążyłam cię trochę poznać...
- w głosie Emily coś zadrżało.
- Emily, musisz wiedzieć,
że w Stowarzyszeniu często zmieniamy partnerów, ludzi z którymi
pracujemy. Nie można przywiązywać się do jednej osoby za bardzo.
- A co z tą misją?
- Tony ci wszystko wyjaśni.
Powodzenia! - Jess uśmiechnęła się szeroko. Em spojrzała na
chłopaka. Był... całkiem niczego sobie. Miał nieco dłuższe
blond włosy, niebieskoszare oczy, usta, które przyciągały wzrok i
ładnie zarysowane kości policzkowe.
- No to... - zaczął Tony,
ale Ems przerwała mu warknięciem.
- Niech ci się nie wydaje,
że jak jesteś taki śliczny to bardziej cię polubię. Nie polubię
cię jasne? - może i źle się nastawiła, ale tak wyszło.
- Ej, mamy być teamem -
powiedział spokojnie blondyn, którego wzrok spoczął na twarzy
Emily.
- Możemy być i bez
lubienia - odwarknęła.
- Świetnie - rzucił
zrezygnowany Tone.
- Ja stąd idę -
poinformowała dziewczyna i wyszła, prawie trzaskając drzwiami.
Tony ruszył za nią. - Czego chcesz?
- Mamy być teamem. Mamy się
chronić. Nawzajem. Możemy się nie lubić, ale z racji, że musimy
walczyć...
- A tak w ogóle to z czym
bądź z kim mamy walczyć? - ciekawość wzięła górę. Jednak
odezwała się do niego inaczej niż warknięciem.
- Z Nieżyczliwymi - odparł
chłopak, jakby to była najnormalniejsza rzecz na świecie.
- Nieżyczliwymi... -
powtórzyła powoli. - A kto to?
- To wszyscy, którzy życzą
źle dobru - kolejna oczywista rzecz. No przecież. Dotarli do
cholernych schodków.
- Jest tu jakaś inna droga?
- zapytała z nadzieją. Niestety Tony pokręcił głową.